wtorek, grudnia 16, 2008

Coś z branży, analiza ścieżki w google earth.

Coś z branży.
Forerunner 305 wielokrotnie testowany i opisywany przez różnorakie serwisy jako sprzęt do biegania sprawdza się znakomicie. Ale co on nam napieraczom, biegaczom na orientację daję oprócz zwykłego analizowania wydolności czy śladów treningowych. Otóż dysponując mapą terenu na którym odbywały się zawody, czy to bieg na orientację czy radioorientacji czy jakiś harpagan czy inny rajd AR, odbiornikiem GPS garmin (FR 305, 60csx lub inny zapisujący tracki) oprogramowaniem Sporttracks i google earth (darmowe wersje), uzyskujemy pakiet narzędzi do analizy naszego biegu. Jak się to odbywa zobaczycie na filmiku szkoleniowym jaki to wykonałem na potrzebę tego artykułu. Wciskając LAP na PK np. w zegarku FR 305 czy 405, lub zapisując Punkty w innych urządzeniach dostajemy dokładne położenie PK do lepszej kalibracji map, niż z samego tracka. Tworząc podkład ze ścieżką możemy analizować błędy, przebiegi, międzyczasy, przewyższenia, miejsca tzw. "wylecenia w kosmos" itp. itd. Zapraszam do oglądnięcia filmiku.
Pierwszy jest na youtube -jakość kiepska, drugi dobry do pobrania z serwera.

poniedziałek, grudnia 15, 2008

Pierwsze Kościelisko



Obóz w Kościelisku zaliczony. Pierwszy przygotowawczy do sezonu 2009, obóz ustawiający cykl treningowy, następny pod koniec stycznia, i tam ma być już o 30% większy kilometraż. Teraz najważniejsza jest systematyczność i zdrowie, no i to durne wstawanie rano na treningi ;( Nabiegałem przez 5 dni jakieś 90 km, dwie wycieczki biegowe po 3 godz. Jedna nawet ponad, przez godzinę podchodziliśmy w śniegu po kolana pod czerwone wierchy - przez godzinę tętno 160/min idąc wystarczyło żeby się ujechać. Pogoda jak to bywa w Grudniu w Zakopanem wiosenna, w niedzielę o 11 było prawie 13 stopni ciepła ;) No to teraz już nie ma odwrotu, szkoda by było obóz stracić nie trenując systematycznie i sumiennie.

czwartek, grudnia 11, 2008

Hehe, jestem w Zakopcu i co ? I trenuje, zapindalam po górach, zdecydowanie dużo biegania a mało AR, mam nadzieje że się to przełoży na systematyczność treningu, nie to że jakieś kosmiczne dystanse se do dzienniczka wpiszę tylko szkoda bedzie obozu i się zechce częściej zamęczać. Tymczasem śliwowica.

niedziela, listopada 30, 2008

Rush się.


Rushyć się muszę, jakoś nakręcić tą korbkę w plecach i pokonać słomiany zapał i przeciwności życia rodzinnego które mnie wybijają z rytmu (pisząc o planie treningowym popełniłbym bluźnierstwo). Jakoś zacząć, wyrobić rytm. Mam sprzęt, sporo nowego sprzętu z kardy PZRS (www.pzrs.org.pl) ale sprzęt sam nie biega. Potrzebny jest rytm, poziom pobudzenia. Pewien stan podniecenia samą myślą że zaraz zacznę się przyjemnie męczyć. Rushyłem od basenu. Jusz byłem ze 4 razy rano przed pracą, popływałem około kilometra. Ale qrwa, jak jadę 2 godz na ten jebany basen to mi się już pływać odechciewa!!!Jebane korki. Jak już zacząłem pływać miałem wrażenie że młócę na darmo tymi kończynami, bo jakoś się do przodu nie posuwam, skupiam się na technice a za chwilę znowu młócę. Posiadam obecnie wydolność SWĄ a pragnąłbym posiadać wydolność mrówki. Dorwałem także wejściófki do super hiber bajer wyjebanej w kosmos siłowni (podobno) PURE, zajebiście bo ona jest 3 piętra powyżej mojej pracy, więc mogę kontrolować czas zmęczenia nie bacząc że się do pracy nie wyrobię. Wybiere się we pierwszy łikiend
grudnia i się okaże czy jest taka figo-maczo.

wtorek, września 23, 2008

Break - czasu


No kurna cierpię na brak czasu, ostatnio to już wyjątkowooooo. Wrzesień - 16 dni pracy mi wypada po 12 godzin + 2 dni szkolenia daje 18 dni x 12 godz + dojazdy. Zawody, 2 na zawodach z GPSem na Litwie (3 miejsce) 59 min biegania i 16 godzin dojazdu. Co już daje 20 dni na 30, zostaje zatem 10 dni wolnego dla rodziny, dla treningów, dla odwiedzin, wyjazdów. Trening niestety leży, co dziwne jedyne wyjścia planowe to te przed pracą czyli około 7:20, np dzisiaj w deszczu i błocie jakieś 7 km, z czego na samo podniesienie się w łoża w tej aurze straciłem 2 km biegu. W domu raczej treningu zaplanować nie idzie, Czas jaki został dziele pomiędzy Blankę, Mariolę, Rodziców, teściów, rodzeństwo, obudowy, pomoc znajomym czy nieznajomym którzy wiecznie coś chcą lub ja tak czynię ze mam coś dla nich, spotkania ze znajomymi zwykle u nas w mieszkaniu, nie dokończonym od 3 mieś bo jakoś tak się zebrać nie można (np kurwa nie mogę znaleźć kratek wentylacyjnych do drzwi łazienkowych) których nie można wymienić bo futryny i ściany są robione pod wpływem PRLu i %%% garujących robotników. Z córką i żoną się widuję mniej niż w narzeczeństwie niestety, dobrze że mnie jeszcze poznają. Nie jest to jednak jakaś jesienna depresja tylko ogólny wkurw na sytuację. Ma ktoś sprzedać trochę czasu ??

piątek, września 05, 2008

Rajd Nawigator z Surim

Zapowiadało się ciekawie.


Jest chwila na wpis ;-)
Jako natchnienie do czytania polecam Hiszpana Pod koniec sierpnia startowałem z Surim (Maciej Surowiec) w rajdzie Nawigator w Mińsku Mazowieckim. Postanowiliśmy się odkuć za pierwszego Nawigatora na którym to się strułem straszliwie i po kilku konkretnych odwodnieniach musieliśmy się wycofać. Rajd całkiem sporawy bo prawie 200km do zaliczenia, 115 rowerem, 42 na nogach, 13 kajakiem 16 na rolkach + zadania. Nastawienie podejrzliwe - Suri lekko struty musiał często biegać do WC a ja miałem uszkodzone kolano po sztafetach piwnych w Czechach. Nastawienie na lightowe zmieniło się także gdy zgłosili się chłopaki ze Speleo (Kurek i Dymus). W stanie lekko nienatchnionym jakoś nie chcieliśmy podejmować z nimi walki w Trupa. Także sprzęt przygotowany, pizza zeżarta, przepaki przygotowane więc na luzie stawiamy się na rowerach o północy w miejscu startu. 1 Etap to około 40km na rowerze, w nocy, ciepłej nocy. Najpierw spokojny start oficjalny a potem już ostro. No właśnie bez sensu to zawsze jest za ostro, wszyscy zapierdalają po 40km/h dojeżdżają do pierwszego rozjazdu i stają. I tak to można się łatwo na dzień dobry zakwasić i stracić rytm. No ale oczywiście zapieprzaliśmy w tym owczym pędzie, ale do lasu to już wjechaliśmy pierwsi ;-) na PK 1 także jako pierwsi. Potem zaczęliśmy próby ucieczek, ale zaczęły się tzw "gleby" na pierwszej jebłem na asfalcie i lekko skrzywiłem obrecz tylną (dobrze ze mam tarczówki to się dało jechać) potem gleba w terenie i mapnik przestał istnieć, tak to jest jak się w nocy czyta mape i szybko jedzie. Wiec od 2 PK mapa w dłoni. Super. Suri też zalicza niezłe gleby w tym jedna na twarz ;-) Peleton goni, w nocy jak się szybko nie urwiesz to cie widać i z kilometra po światełkach. Wiec śmigamy w 3 teamy na czele, Speleo, My and Cristol, w lesie ściana, jeżyny, dużo i duże. Speleo się cofa, ale my w krótkich lajkrach walimy do przodu, przebijamy się przez ścianę i jedziemy po jeżynach. Reszta za nami. Dolatujemy pierwsi do PK i podejmujemy ucieczkę. Przez kilka km innego niż optymalny wariantu nie widać nikogo, dopiero przed samym wejściem w PK stykamy się ze Speleo. Wchodzimy razem w trudny PK. Potem odjazd od PK, znowu chcemy uciekać i uciekamy tylko nie tam gdzie trzeba, chwila mojej nieuwagi lądujemy na przeprawie przez rzeczkę i kolejne jeżynki. Potem spoko, wolno i dużo piachu. Znaczy wydaje sie że wolno;-) Dolatujemy po pierwszego przepaku. Mamy 24 minuty straty do chłopaków. 2-3 min na przepaku i ruszamy na 10 km BnO o 3 rano , znaczy w nocy. Mamy zamiar cos odrobić. Więc naginamy, kilka błędów, przy zabudowaniach zbudziliśmy właściciela który gonił nas po lesie samochodem, chowaliśmy się po dolach i gasiliśmy lampy, nie wiadomo jakie pan miał zamiary. Dobiegamy do końca a tam chłopaki skończyli właśnie łatać gume po przeprawie jeżynowej i wyruszają 2 min przed nami. Nie spinamy się, dolatujemy spokojnie do zadania. Most linowy i taplanie w bajorze. Speleo robi zadanie a nam wstrzymują czas. Dzięki temu mamy jakieś 7 min zapasu. Po zadaniu spokojnie ruszamy na około 25 km na rowerku. Nie robimy błędów, i po około 15 km takiej jazdy, tuż przed zadaniem (łuki) chłopaki pojawiają się z tyłu. No szok niezły, to ładnie tańczą, do zadanie docieramy razem. Strzelam pierwszy - na 4 strzały 3 mam w tarczy. Suri walnął 3 na 5 więc także bez kary. Uciekamy, potem okazuje sie że chłopaki dostali 20 minut kary za pudła więc już się robi 27 minut zapasu. Zaczyna się robić ciekawie, choć to dopiero połowa trasy.
Na przepak kajakowy docieramy 4 min przed nimi. W sklepie kupuję 2 x colę i pakujemy się do kajaka. Oni zaraz za nami. Śmigamy po wąskim Świderku, coraz to wysiadając i przepychając kajak a to górą a to dołem, im bliżej PK tym więcej przenosek, na szerszym odcinku wyprzedzili nas ;), ale robimy swoje, znaczy uderzamy się kajakiem po jajach, po piszczelach, przewracamy w błotko, moczymy mapę i to całkiem poważnie. Meldujemy się 5 min za nimi. Dowiadujemy się że 3 zespół ma jakieś 2-3 godziny straty. Mapa się rozpada, próbuje jakoś ułożyć chociaż te klika punktów treku przed nami. Udaje się i biegniemy po torach, Suri naprawia kilka minut swoje Salomony, cały czas tzw świński trucht czyli nie szybciej niż 6 min/km. Przy pierwszym Pk widać ludzi ale nie wierzymy że to Speleo sobie idzie, a jednak sobie idą, biegniemy a oni zaczynają uciekać ;-) Noo to fajnie. Gonimy ich tak jakieś 4-5 km (odstęp 200-400 metrów) całkiem wyścigowo i śmiesznie. Doganiamy przed jakimś PK i dalej do przepaku truchtamy razem. Przepak, cola jakieś 3 min. Gorąco, trzeba dużo pić. Oczywiście powerłydy jak tylko wydostają się z drogi polnej na asfalt siadają sobie na koło i już ich nie ma. Ale za to przed PK znowu pojawiają się za nami. Pytam się Artura co by było gdybyśmy mieli ich łydy, a on pyta co by było gdyby nie robili błędów ;) Zonk, nie ma PK, miejsce na 100% pewne. Dzwonie do organizatora, szukamy na własną rekę, znajdujemy PK przesunięty o 300 metrów, Speleo nie zalicza ale nic się nie dzieje bo stał źle. Suriego dopada sraczkowo-odwodnieniowy kryzys. Suri ciągle nalegał że zabieram za dużo szpeju, w tym picia, on jeździ tylko z bidonem bo tak jest szybciej, tyle ze mu ciągle brakuje wody. Spadło nam drastycznie tempo, na przepak rolkowy wpadamy z 15-to minutową stratą, rolki idą płynnie, całkiem szybko i zgrabnie, pojawiają się kryzysy jednak nie ma skurczów i cały czas trwa walka o naszą przewagę, oni walczą o odrobienie my o utrzymanie. Widzimy się bardzo często. Na ostatnie BnO wychodzimy z prawie 20-to minutowa stratą, z założeniem odrobienia chociaż połowy. Robimy w druga stronę niż oni. Spinamy się, momentami zdarza się i po 5min/km, robimy kilka błędów, ale mamy moc, walczymy. Na przepaku okazuje się że znowu naprawiali koło po jeżynach. naszych jakoś nic nie ruszyło, może za tanie i za ciężkie mamy. Ruszamy 5 min za nimi. Spinamy się, walczymy, zostało jakieś 7 km do kolejnego zadania w strumieniu. Na zadaniu są 3 min przed nami. teraz brodzimy po strumieniu napychając buty piachem w poszukiwaniu trzech PK. Zdejmuje buty i jest o wiele szybciej i wygodniej ale boli cholernie jak trafie na sęk lub kamień wiec szybko powracam do butów. Po 40tu minutach dymania w strumieniu ruszamy na metę. Już się nie spinamy, wiemy że przewaga z zadania i łuków daje nam zwycięstwo. Na metę wpadamy około 4 min za nimi ale jako zwycięzcy. Po 18 godzinach 30 minutach walki. Walki całkiem przyjemnej i ekscytującej, zabawnej, jeżynami usłanej. Odkuliśmy się zatem za pierwsze niepowodzenie, mieliśmy kilka problemów, Suri sraczkowe, jak straciłem mapnik i śmigałem z mapą w ręku, z bolącym kolanem ale było bardzo miło ;-) Kto nie ma w głowie to ma w nogach i odwrotnie, najlepiej byłoby mieć i tu i tam. Pewnie ci z czuba tak mają, z tego światowego. Fajnie się walczyło, oby za rok nam było dane wystartować w Nawigatorze. Na 3 miejscu chłopaki z Emet team.

środa, sierpnia 06, 2008

MP w Radio 2008 i Orla Perć

Wypadałoby coś wreszcie naskrobać, okazja nawet się ku temu nadarzyła, no może ze dwie nawet. Pierwsza to szybka wizyta w Tatrach i próba przejścia całej orlej Perci,niestety nie została zdobyta z powodu warunków pogodowych. Pierwszego dnia zdobyliśmy Perć od Zawratu do Koziego wierchu a i tak żywej duszy nie spotkaliśmy, było dość ślisko i drabinka na zejściu w przepaść trochę mnie przystopowała i przyprawiła o drżenie i rozważenie każdego kroku. Wrażenie potęgowała jeszcze mgła ograniczająca widoczność , także nie dane nam było zobaczyć tych wspaniałych widoków - ale to prognostyk że musimy tam wrócić kiedyś za dobrej pogody i już się podelektować widokami.

Kolejny NEWS to Mistrzostwa Polski w Radioorientacji 1-3.08.2008 w okolicach Wielunia. Czy ja byłem na te zawody przygotowany ? Raczej psychicznie niż fizycznie. Fizycznie to przegrałem oba dobiegi od ostatniego punktu do mety, minutę na 144MHz i 40 sek na 3,5 MHz. Przed startami miałem założenie wejść bodaj w pierwszą 6, wyszło jak wyszło i wygrałem oba biegi. Czy się zdziwiłem ? Tak owszem zdziwiłem sie i to bardzo. Pojawili się Słowacy , Litwini, Ukraińcy, i co i wygrywam. No pierwszego dnia to jeszcze znośnie, pomyślałem sobie że ciężki bieg, 2 PK wpierd.... w konkretne krzaczory, dobieg po pokrzywach wyższych nie Ja (178cm mom) i zaduch, parówa która kilka razy zatykała mnie na trasie - czyli fartownie się udało wygrać. Drugiego dnia las (super-hiper przebierzny i mega szybki) przeraził moją wytrzymałość i sprowadził do obsesyjnego obstawiania pierwszej 6 w wynikach. Ciekawe że program losujący minuty startowe wylosował Simona zaraz przed moim startem - goniłem go na 5 min. W czasie szybkiego biegu, pytając sędziów kiedy był Simon mogłem kontrolować sytuację, o dziwo wchodziłem w PK tak jak należało. Kiedy na przedostatnim PK okazało się że był 4-5 min wcześniej wiedziałem że jeśli nie znajdę kolejnego PK-5 wcześniej niż nadaje pogrzebie szanse na pudło. Zapierdalałem aż mnie zatykało, ale się opłacało, dzięki doświadczeniu i "instynktowi radioorientalisty" (uwierzcie że coś takiego się wytwarza u doświadczonych zawodników - a nie mają tego niestety nasze biegające panie) odnalazłem PK5 1'30" przed jego nadawaniem, dobieg przegrałem z Alkiem prawie 40 sekund ale całość rozwaliłem. Alek przegrał ze mną tego dnia 7 sekund,
przegrał w zasadzie międzyczas na pierwszy punkt o 2 ,minuty, potem odrabiał po kilkanaście sekund, ale to nie wystarczyło. Trzeci dwukrotnie finiszował Ukrainiec a my z Alkiem obstawiliśmy swoje miejsca, pierwszego dnia też na sekundy - 39. Kolejny start to Mistrzostwa Czech w połowie sierpnia, niestety praca nie pozwala mi zrobić treningu pod ten start. Czesi się tak nie pierdolą jak my na swoich zawodach. Gdyby pojawili się u nas zapewne dostałbym w dupsko. Ale miło dwukrotnie po długim okresie przerwy stanąć na 1 miejscu. Foty z zawodów na mojej PICASIE

wtorek, lipca 01, 2008

Make a beer vol 3 a właściwie to 5



Yeeeeeee wreszcie nastał długo oczekiwany momentos. Ostatniego dnia czerwca doszło do komisyjnego roztwarcia samonawarzonego piwaaaaaaaaa. Przypomnę że piwo dochodziło w zakamarkach piwnicy przez 16 dni. Idąc do piwnicy z Simonem mieliśmy nadzieję że chociaż jedną butlę ciśnienie rozsadzi, niestety nie pomalowałem mu piwnicy - kapslownica działa idealnie. Wybraliśmy 10 losowych butelek z 45-cio butelkowego towarzystwa. Na początku sprawdzanie barwy i osadu jaki to miał się ostać na dnie, barwa superowa ale tego osadu to tak troche nie widać, już pomyślałem że się coś spsuło.

Otwieracze w dłoń i ....... psssssyyyyttt każdy lubi się wsłuchiwać w ten dźwięk, a najbardziej Ci którzy sami zrobią browara ;-) Wąchamy, no nawet pachnie piwem, trochę jakby lekko drożdżowy zapach ale nosdrzy nie wypala. Pociągnęliśmy po soczystym łyku, spojrzeliśmy po sobie z miną zadumy i uśmiechu. Tak to jak najbardziej piwo nawet smaczne i z kolejnym łykiem coraz smaczniejsze. Lekkie w smaku, klarowne i czyste, w butelkach unosił się jednak dymek osadu co dało się obserwować przy ruchach. Tworzyła się piana, 1-2 cm tej piany się tworzyło ;) Po 3 minutach otworzyliśmy następne aby się przekonać że to aby się nie trafiły jakieś szczególne egzemplarze. Niestety kolejne też były zajebiste, tym razem piliśmy dłużej bo całe 15 min, nawet przelaliśmy Kasi do kufelka i podziwialiśmy barwę. Potem otworzyliśmy 3 aby już w ostateczności potwierdzić że to nie sen. piwo ma ok 5 % alkoholu i po 2 już czułem przyjemną lekkość nóg, porównywalną z końcówką II zakresu czy krosu ( może dlatego biegacze tak lubią piwko) Skończyliśmy na 3. Szymon podsumował akcję "za co się nie wezmą to wychodzi bardzo dobrze" co mi się bardzo spodobało i na tę okazję walnęliśmy jeszcze po lufie tequili żeby nie otwierać kolejnego pifka. Zrobiliśmy piwo typu LAGER, już szukamy nowych smaków tutaj możecie zobaczyć przegląd jestem za Indian Pale Ale bo jest to Piwo praktycznie niedostępne na polskim rynku oraz Draught. Napiszę ja wyjdzie ;-) Teraz tylko wyliczam komu obiecałem że dam spróbować jak wyjdzie, i odliczam ile mi zostanie po obdarowaniu. Za mało ;-(

niedziela, czerwca 22, 2008

Jak wydymać DyMno

to długodystansowe zawody na orientację w różnych formułach. Pieszej, rowerowej i ekstremalnej (30km na nogach, 10 kajakiem i 70 km na rowerku w terenie). Pokusiłem się oczywiście na trasę ekstremalną. Tym razem wystartowałem w Teamie z Tomkiem Radomińskim z Mińska Mazowieckiego. Tomek tydzień wcześniej startował w Szarpaninie na podobnym dystansie (110 km ) i za bardzo świeży nie był . Zawody odbywały się w Pułpremierze, znaczy w PułTusku. Miasteczko małe ale bardzo malownicze. Położone na Narwią, poprzecinane kanałami i mostkami. Kajaki zapowiadają się ciekawie.

Dojazd w piątek przed startem na 22:00, piwko i odprawa. Nie czuję jakiejś presji, ot taki start treningowy. Trochę wcześniej potrenowałem. Rowerem ze dwa razy walnąłem konkretne 40km ze średnią 28km/h, i raz targałem rower po bagnach i pokrzywach. Kilkakrotnie także robiłem dłuższe niż zwykle wybiegania po błocie, i strumieniach ;) Tak, liczyłem że będzie sporo bagien. Właściwie im ciężej i trudniej nawigacyjnie tym fajniej.

Nie lubię spać na karimacie, zwłaszcza na sali gimnastycznej. Wstaję o 5 rano ze szpilami w oczach i bólem pleców. Ulubiona terapia przed startem. Kawka, słodka bułka, ostatnie dopinanie przepaków, zalewanie plecaka płynem. Start o 7 rano, tzw. prolog na rynku. Prolog czyli bieg na orientację po mieście. 4 km dymania po uliczkach, płotach, mostach. Kończymy na pierwszej pozycji. Teraz przejazd rowerami do drugiego startu. Czyli już bardziej rajdowy etap. 25km w buszu. Już na pierwszy PK pakuje siebie i Tomka w Bagniska ponad kolana. Przyjemne błotko i mokre buty na dzień dobry. Jak ekstrema to ekstrema. Połykamy kolejne punkty i o dziwo, zamiast robić to czysto wystepuje w czasie biegu dużo błędów wejścia, przebiegi i realizacja zajebiście tylko pod koniec brakuje wykończenia. Zrobiliśmy przynajmniej 15 minut błędu pozwalając się doganiać Yorkom, i innym zapierdzielaczom. Jednak pod koniec wchodzimy czysto i trochę dociskamy. Dobiegamy do rowerów i wracamy do miasta, na przystań kajakową. Wskakujemy do kajaków a tam ZONK, organizatory nie mają map na trase kajakową. Proponują nam na ten czas zaliczyć mega rolki,na których Tomek wykonuje kilka cikawych akrobacji.
DyMno Zaliczamy także etap pamięciowy z 3 PK z czego jeden kasujemy błędny za co należy nam sie 20 min kary. Nie to drzewo co trzeba cholera. Wracamy do Kajaków, są już mapki. Mapki są ciekawe, albo na początku dymamy z wiatrem pod prąd Narwią albo kanałami i potem z prądem rzeką. Wybieramy oczywiście wariant inny niż wszyscy i zaczynamy prężyć buły pod prąd. Wielokrotnie rozważamy co było lepsze. W punkty wchodzimy czysto, na kajaku nawiguje Tomek. Wracając kanałami czyli będąc w 70% trasy mijamy z naprzeciwka prawie wszystkie zespoły. Byliśmy prawie pewni że dopłyniemy jako trzeci zespół a tu niespodzianka, nie ma nikogo. Przebiórka, wcinamy kanapki, i co się okazuje - że znowu nie ma map. Tym razem na etap rowerowy. Po mapy jedziemy na rynek do organizatora i ruszamy na ostatni najgorszy etap. (W sumie mamy już 20 min zapasu przez wpadki organizatora których nie uwzględnił przy liczeniu wyników). Trasa rowerowa. Dla mnie zagadkowa. Niejasne warianty. Pierwszy PK spoko, ale dalej, długo jade wolno i dumam co tu zrobić ? Warianty jednak długo przemyślane klarują się znakomicie. Jeszcze lepiej idzie ich realizacja. Wchodzimy czysto we wszystkie punkty. Kilka razy przedzieramy się przez strumienie, rowy melioracyjne , pokrzywy, jakieś wały. Miejscami czuję się jak w dżungli czy innym wietkongu. Małym odsapnięciem od dżungli staje się kilka punktów wzdłuż koryta rzeki Narew, ale jest to także monotonne, usypiające. Kilka razy mocniej dociskam ale widzę że Tomek czuje piętno Szarpaniny i jedzie swoim tempem. Na metę wjeżdżamy jako pierwsi około 17:30, co nam daje czas 10 godzin i 30 min z czego 20 min czekania na mapy czyli 10godz10 min dymania na DyMnie. Na drugim miejscu zameldowali się chłopaki z YORK SYSTEM AT, stracili 40 min, w większości na rowerze.DyMNo to bardzo wymagający nawigacyjnie rajd, przez to także bardzo ciekawy. Z roku na rok ciekawsze tereny i trasy. Blisko stolicy więc dla mieszkańców Mazowsza pozycja godna Polecenia. Kolejny start w rajdzie chyba u Tomka na Nawigatorze. To będzie już coś koło 230 km w okolicach Mińska, ostatni wekkend sierpnia. Tylko kto ze mną wystartuje ???????????

Wszystkie zdjęcia autorstwa Piotrka Silniewicza z Silnego-Studia


Miny to mam na większości fotek przeciwpiechotne po prostu. Więcej fotek Piotrka z DyMna znajdziecie Tutaj

sobota, czerwca 21, 2008

Make a beer vol 2

Pierwsza fermentacja zachodząca w pojemniku trwa od 4 do 6 dni i tego czasu raczej nie zmienię, dlatego przelewanie i kapslowanie miało termin z 1 dniem tolerancji. Była to już właściwie noc. Pierwszy etap to mycie wcześniej opróżnionych butel. Sporo piany i brzdękania jak na 22:30-23:00, butel było 50. Potem przetaszczenie "brzeczki" do rozlewni, przygotowanie cukru i miarki. Roztwarcie BEKI, pomiar cukru cukromierzem ( wyszło jak w instrukcji czyli 1 BLG )

Ustawienie linii natarcia butelek i wsypanie miarką do każdej 4g cukru. Przelewanie, przelewanie, przelewanie, rozlewanie, odlewanie gdy naleci za dużo - ma być 4 cm wolnego miejsca. Kapslowanie - chyba jedna z ciekawszych czynności w tej fazie produkcji ;-) Proces vol 2 zakończył się o 00:33, na końcu oraz następnego dnia rano nastąpiło jeszcze kilkukrotne obracanie butelek celem rozpuszczenia cukru. Wyszło 45 Butelek płynu przypominającego mocz. Teraz trwa już 9 dni faza trzecia. 4 dni w cieple i jakieś 2 tygodnie dojrzewania w chłodzie piwnicy. Podobno po miesiącu czy dwóch uzyskuje klarowny smak ale można pić po 14 dniach więc nie wiem czy dotrwa do klarownego smaku. Powinno mieć 5% alk. Się okaże. Jeżeli wyjdzie całkiem znoście weźmiemy się za jakieś insze smaki, ten który powstał to zwykły LAGER, taki który sprzedają we sklepach. ZDRÓWKO !!

piątek, czerwca 06, 2008

Make a beer vol 1

Jak wreszcie zrobić piwoWreszcie, znaczy po 3 miesiącach czekania. Na początku 3 miesiące wcześniej zamówić zestaw do produkcji piwa Australijskiej firmy coopers i poczekać aż ostygnie. Następnie zwodzić siebie i Szymona że zrobimy, zrobimy, i w końcu zebrać się w sobie. W supermarkecie kupić 25 litrów wody mineralnej w baniakach 5-cio litrowych (im tańsza tym mniej minerałów co jest wskazane).Otworzyć piwo z Biedronki i wyobrażać sobie że nasze będzie chociaż takie smaczne. Przeczytać instrukcję. Otworzyć kolejne piwo z biedamarketu i zachycać się że nasze będzie jednak lepsze. Syrop zanurzyć w gorącej wodzie aby łatwiej go było przelać z puchy. Zagotować 2 litry wody, dodać cukier wymieszać, przelać syrop and wymieszać ponownie. Przelać całość do umytego naczynia fermentacyjnego. Dolać wody do 23 litrów. Wyrwać zza okna termometr i przerobić na termometr piwowarski. Upewnić się że w okolicy jest więcej niż 21 stopni. Dosypać drożdże i wymieszać ponownie. Zamknąć szczelnie jak to się ładnie nazywa "brzeczkę" i zacznie bulgotać i budzić Simona o 4 rano ;-) . Teraz mamy 4 dni spokoju i bulgotania.