Zapowiadało się ciekawie.
Jest chwila na wpis ;-) Jako natchnienie do czytania polecam Hiszpana Pod koniec sierpnia startowałem z Surim (Maciej Surowiec) w rajdzie Nawigator w Mińsku Mazowieckim. Postanowiliśmy się odkuć za pierwszego Nawigatora na którym to się strułem straszliwie i po kilku konkretnych odwodnieniach musieliśmy się wycofać. Rajd całkiem sporawy bo prawie 200km do zaliczenia, 115 rowerem, 42 na nogach, 13 kajakiem 16 na rolkach + zadania. Nastawienie podejrzliwe - Suri lekko struty musiał często biegać do WC a ja miałem uszkodzone kolano po sztafetach piwnych w Czechach. Nastawienie na lightowe zmieniło się także gdy zgłosili się chłopaki ze Speleo (Kurek i Dymus). W stanie lekko nienatchnionym jakoś nie chcieliśmy podejmować z nimi walki w Trupa. Także sprzęt przygotowany, pizza zeżarta, przepaki przygotowane więc na luzie stawiamy się na rowerach o północy w miejscu startu. 1 Etap to około 40km na rowerze, w nocy, ciepłej nocy. Najpierw spokojny start oficjalny a potem już ostro. No właśnie bez sensu to zawsze jest za ostro, wszyscy zapierdalają po 40km/h dojeżdżają do pierwszego rozjazdu i stają. I tak to można się łatwo na dzień dobry zakwasić i stracić rytm. No ale oczywiście zapieprzaliśmy w tym owczym pędzie, ale do lasu to już wjechaliśmy pierwsi ;-) na PK 1 także jako pierwsi. Potem zaczęliśmy próby ucieczek, ale zaczęły się tzw "gleby" na pierwszej jebłem na asfalcie i lekko skrzywiłem obrecz tylną (dobrze ze mam tarczówki to się dało jechać) potem gleba w terenie i mapnik przestał istnieć, tak to jest jak się w nocy czyta mape i szybko jedzie. Wiec od 2 PK mapa w dłoni. Super. Suri też zalicza niezłe gleby w tym jedna na twarz ;-) Peleton goni, w nocy jak się szybko nie urwiesz to cie widać i z kilometra po światełkach. Wiec śmigamy w 3 teamy na czele, Speleo, My and Cristol, w lesie ściana, jeżyny, dużo i duże. Speleo się cofa, ale my w krótkich lajkrach walimy do przodu, przebijamy się przez ścianę i jedziemy po jeżynach. Reszta za nami. Dolatujemy pierwsi do PK i podejmujemy ucieczkę. Przez kilka km innego niż optymalny wariantu nie widać nikogo, dopiero przed samym wejściem w PK stykamy się ze Speleo. Wchodzimy razem w trudny PK. Potem odjazd od PK, znowu chcemy uciekać i uciekamy tylko nie tam gdzie trzeba, chwila mojej nieuwagi lądujemy na przeprawie przez rzeczkę i kolejne jeżynki. Potem spoko, wolno i dużo piachu. Znaczy wydaje sie że wolno;-) Dolatujemy po pierwszego przepaku. Mamy 24 minuty straty do chłopaków. 2-3 min na przepaku i ruszamy na 10 km BnO o 3 rano , znaczy w nocy. Mamy zamiar cos odrobić. Więc naginamy, kilka błędów, przy zabudowaniach zbudziliśmy właściciela który gonił nas po lesie samochodem, chowaliśmy się po dolach i gasiliśmy lampy, nie wiadomo jakie pan miał zamiary. Dobiegamy do końca a tam chłopaki skończyli właśnie łatać gume po przeprawie jeżynowej i wyruszają 2 min przed nami. Nie spinamy się, dolatujemy spokojnie do zadania. Most linowy i taplanie w bajorze. Speleo robi zadanie a nam wstrzymują czas. Dzięki temu mamy jakieś 7 min zapasu. Po zadaniu spokojnie ruszamy na około 25 km na rowerku. Nie robimy błędów, i po około 15 km takiej jazdy, tuż przed zadaniem (łuki) chłopaki pojawiają się z tyłu. No szok niezły, to ładnie tańczą, do zadanie docieramy razem. Strzelam pierwszy - na 4 strzały 3 mam w tarczy. Suri walnął 3 na 5 więc także bez kary. Uciekamy, potem okazuje sie że chłopaki dostali 20 minut kary za pudła więc już się robi 27 minut zapasu. Zaczyna się robić ciekawie, choć to dopiero połowa trasy.
Na przepak kajakowy docieramy 4 min przed nimi. W sklepie kupuję 2 x colę i pakujemy się do kajaka. Oni zaraz za nami. Śmigamy po wąskim Świderku, coraz to wysiadając i przepychając kajak a to górą a to dołem, im bliżej PK tym więcej przenosek, na szerszym odcinku wyprzedzili nas ;), ale robimy swoje, znaczy uderzamy się kajakiem po jajach, po piszczelach, przewracamy w błotko, moczymy mapę i to całkiem poważnie. Meldujemy się 5 min za nimi. Dowiadujemy się że 3 zespół ma jakieś 2-3 godziny straty. Mapa się rozpada, próbuje jakoś ułożyć chociaż te klika punktów treku przed nami. Udaje się i biegniemy po torach, Suri naprawia kilka minut swoje Salomony, cały czas tzw świński trucht czyli nie szybciej niż 6 min/km. Przy pierwszym Pk widać ludzi ale nie wierzymy że to Speleo sobie idzie, a jednak sobie idą, biegniemy a oni zaczynają uciekać ;-) Noo to fajnie. Gonimy ich tak jakieś 4-5 km (odstęp 200-400 metrów) całkiem wyścigowo i śmiesznie. Doganiamy przed jakimś PK i dalej do przepaku truchtamy razem. Przepak, cola jakieś 3 min. Gorąco, trzeba dużo pić. Oczywiście powerłydy jak tylko wydostają się z drogi polnej na asfalt siadają sobie na koło i już ich nie ma. Ale za to przed PK znowu pojawiają się za nami. Pytam się Artura co by było gdybyśmy mieli ich łydy, a on pyta co by było gdyby nie robili błędów ;) Zonk, nie ma PK, miejsce na 100% pewne. Dzwonie do organizatora, szukamy na własną rekę, znajdujemy PK przesunięty o 300 metrów, Speleo nie zalicza ale nic się nie dzieje bo stał źle. Suriego dopada sraczkowo-odwodnieniowy kryzys. Suri ciągle nalegał że zabieram za dużo szpeju, w tym picia, on jeździ tylko z bidonem bo tak jest szybciej, tyle ze mu ciągle brakuje wody. Spadło nam drastycznie tempo, na przepak rolkowy wpadamy z 15-to minutową stratą, rolki idą płynnie, całkiem szybko i zgrabnie, pojawiają się kryzysy jednak nie ma skurczów i cały czas trwa walka o naszą przewagę, oni walczą o odrobienie my o utrzymanie. Widzimy się bardzo często. Na ostatnie BnO wychodzimy z prawie 20-to minutowa stratą, z założeniem odrobienia chociaż połowy. Robimy w druga stronę niż oni. Spinamy się, momentami zdarza się i po 5min/km, robimy kilka błędów, ale mamy moc, walczymy. Na przepaku okazuje się że znowu naprawiali koło po jeżynach. naszych jakoś nic nie ruszyło, może za tanie i za ciężkie mamy. Ruszamy 5 min za nimi. Spinamy się, walczymy, zostało jakieś 7 km do kolejnego zadania w strumieniu. Na zadaniu są 3 min przed nami. teraz brodzimy po strumieniu napychając buty piachem w poszukiwaniu trzech PK. Zdejmuje buty i jest o wiele szybciej i wygodniej ale boli cholernie jak trafie na sęk lub kamień wiec szybko powracam do butów. Po 40tu minutach dymania w strumieniu ruszamy na metę. Już się nie spinamy, wiemy że przewaga z zadania i łuków daje nam zwycięstwo. Na metę wpadamy około 4 min za nimi ale jako zwycięzcy. Po 18 godzinach 30 minutach walki. Walki całkiem przyjemnej i ekscytującej, zabawnej, jeżynami usłanej. Odkuliśmy się zatem za pierwsze niepowodzenie, mieliśmy kilka problemów, Suri sraczkowe, jak straciłem mapnik i śmigałem z mapą w ręku, z bolącym kolanem ale było bardzo miło ;-) Kto nie ma w głowie to ma w nogach i odwrotnie, najlepiej byłoby mieć i tu i tam. Pewnie ci z czuba tak mają, z tego światowego. Fajnie się walczyło, oby za rok nam było dane wystartować w Nawigatorze. Na 3 miejscu chłopaki z Emet team.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz