Takwięc pobyt w Tatrach zakończony kilkadziesiąt kilometrów w nogach. Za mało tam przebywałem. Aby skutek ładowania akumulatorów - załapanie deficytu czerwonych krwinek został uruchomiony, należy przebywać na wysokości przynajmniej 1000 metrów przez co najmniej 10-14 dni. Mój pobyt i treningi mogę zaliczyć raczej do biegania po górkach w lodzie i wodzie, niż stwarzania podbudowy pod treningi szybkościowe. Należy zatem kotłować na moich nizinach z kilkoma wzniesieniami, a deficyt tlenowy uzupełniać na basenie. Niestety bez sumiennie przepracowanej zimy wiosna i lato są skazane na mizerne pożeranie glikogenu - czyli zaciąganie dużego długu przez organizm. Na krótkich imprezach jest to do odżałowania, lecz na rajdach itp... niestety organizmu nie oszukamy. Potrzebuje on wtedy ustalonego przełącznika z glikogenu na wolne kwasy tłuszczowe, a przełącznik taki tworzymy katując się codziennie na długich dystansach z niską intensywnością. Nie straszny nam wiatr, deszcz, śnieg, mróz, dobry program TV, wychodzimy na trening. Co mnie najlepiej motywuje - to proste:
Nic nie muszę, a jednak to robię. Nic nie muszę a jednak się męczę. Wieje leje, jest zimno , mokro, czuje się zmęczony przed wyjśćiem. Po co to robić po co się przebierać i biec pod wiatr, przecież moge zostać w cieple, obejrzeć tv, pograć, poczytać. Nie musze nigdzie wychodzić.
I wtedy właśnie wychodzę. Oby do wiosny ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz