niedziela, listopada 04, 2007

Pierwszy wpis


Witam na swym własnych lanserskim blogu ;-) Zacznę od opisania rajdu Harpagan 2007.

Ekstremalne zawody, znane pod nazwą Harpagan, miały obecnie swoją 34 edycję. Co roku, na wiosnę i na jesieni, gromadzą około 1000 zawodników, którzy odważyli się zmierzyć z trasą pieszą (100 km w 24h), trasą rowerową (200 km w 12h), lub też trasą mieszaną (50 km pieszo i 100 rowerem w 18 h) .
Moja decyzja o starcie została podjęta na tydzień przed imprezą, kiedy nie było już mowy o jakimkolwiek przygotowaniu przedstartowym, poszedłem zatem „na żywioł”, stając wśród 450 startujących na trasie pieszej.
Założeniem było bezbłędne nawigowanie w nocy na mapach sprzed 25 lat, czarno-białych 1: 50 000, słabej jakości ksero. Przyznam, że nawigacja, zwłaszcza w nocy do prostych nie należała. Warianty wymagały przemyślenia w czasie realizacji trzymania kierunku, pomimo terenowych przeszkód - ogrodzeń i bagienek. Sama mapa stanowiła wyzwanie, przy nocnym oświetleniu nie widziałem na niej granic lasu, a tym bardziej rowów i cieków wodnych, dobrze że kojarzyłem chociaż rzeki.
Fajne uczucie, gdy prowadzi się 15- to osobowy „tramwaj” w nocy w lesie. Gdy robi się tzw. wahnięcie, i gdy się oglądam, wszystkie lampki za mną robią takie same szlaczki. Bardzo dziwni ci ludzie, skąd niby wiedzą że biegnę dobrze? Idą za mną jak szczury za fujarką. Właśnie taki był przebieg na PK2, bagna, las, rowy, trochę dróg - a oni za mną, dobiegamy na punkt, przekładam mapę i ruszam dalej. Większość z nich już tu została. Tak więc w 5-cio osobowym” tramwaju” dotrwaliśmy do PK 6, a dalej „jechało” już trzech zawodników. Jeden z moich dwóch towarzyszy, Łukasz z biegajznami.pl (życiówka w maratonie 2:54) dotarł ze mną do mety. Popełniliśmy jeden błąd w końcówce trasy, mianowicie nabraliśmy się na krechę na rzece, która według nas była mostem, i tak oto straciliśmy 30 min, oraz – co najbardziej dotkliwe - suche stopy, przedzierając się potem do najbliższego mostu po różniastych bagno-rowach. W bazie po 53 km zameldowaliśmy się o godzinie 5 rano. Miało być 10 min przerwy, wyszło 15, potem z Łukaszem czekaliśmy jeszcze 4 min na 3-go z naszego tramwaju, ale nie pojawiał się, za to pojawił się deszcz i musieliśmy ruszać.
Ruszamy, teraz jakieś 9 km po torach. Człap- człap, po podkładach kolejowych. Stopy znowu zamokły, posuwaliśmy się tempem coraz bardziej ślimaczym, a to zwiększając, a to zmniejszając straty do prowadzącej 3-ki zawodników nawet do 11 minut.
Niestety po 80-tym km (jak to abstrakcyjnie nawet dla mnie brzmi ;)) stopy zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Ciekawe spostrzeżenie - gdy jak idę, to stopy bolą, jak biegnę to bolą mniej, za to ogólnie się czuje jak flak. Pozostawała zatem mieszanka stylów.
Ciekawy kryzys dopadł mnie na 85 km, czułem że coś mnie „trzepnie”, wziąłem pastylkę na pobudzenie – CARBONEX, Nutrendu i popiłem isostarem. Ale czuję, mimo wszystko, że mnie jakoś buja po tej drodze, poprawiłem batonem energetycznym i żelem. NIC. Dalej buja. Przez godzinę ślimaczenie, „haluny” typu: ktoś przed nami idzie w niebieskiej kurtce, jakiś samochód żółty stoi w lesie, widziałem też autobus z przebitymi kołami ... Dobrze, że nawigacyjnie nie miałem jakich objawień. Szło równo, do przodu.
Bardzo pomagały kijki trekkingowe, które zabrałem na drugą część trasy. Na 15 km przed metą pojawił się szaleńczy plan złamania 18 godzin , który wykrzesał w nas silną odwagę podbiegiwania dłuższych odcinków, typu 500 metrów, z prędkością 5.00/km. W tym momencie, było to dla nas szaleńczym pędem ...
Ostatecznie, „szaleńczy” plan został wykonany - 17godz 36 min. To, jak na pierwszy tego typu jednorazowy stopo- nożny wyczyn w terenie ekstremalnym, całkiem przyzwoicie.
Trochę boli to 4 miejsce (kartoflany medal), nie oczekiwałem jednak, że pójdzie lepiej, bez specjalnego przygotowania. Start miał być jednym z etapów przygotowania do przyszłorocznego Rzeźnika oraz projektu IM 2010.
Dla przybliżenia sytuacji, publikuję mapkę z punktami oraz śladami zapisanymi przez GPS GARMIN EDGE 305, który wodził mnie po tych dzikich terenach.
Teraz, gdy zdecyduję się wystartować na Harpie to z założeniem ukończenia trasy mieszanej lub złamania 16, może, może 15 godzin na pieszej - ale też dużo będzie zależało od miejsca w jakim będzie się odbywał.

http://www.lawecki.com/images/trasaharp34.jpg

3 komentarze:

Grzegorz Łuczko pisze...

Fuck, konkurencji przybywa :). Powodzenia w prowadzeniu bloga! To wcale nie jest takie proste na jakie wygląda :).

Unknown pisze...

Zależy , jakie sie ma priorytety ;)

Unknown pisze...

U mnie to jest tak, że pk4 chcąc czy nie chcąc osiągnęło dość wysoki priorytet, bawię się w to już pół roku, strona fajnie się rozwija, ludzi przybywa, utworzyła się nawet taka mała społeczność wokół bloga, nie mógł bym teraz tego olać.

Tylko, że praca nad blogiem to autentycznie praca, mi jeszcze brakuje takiego podejścia bardziej zawodowego, układanie listy tematów, szukanie informacji, wprowadzanie udogodnień do bloga itp. Takiego schematu pracy, ale chyba będę musiał dojść do takiej postawy, jeśli licze na to, że pk4 cały czas ma się rozwijać.

Mam masę pomysłów, ale samemy ciężko to wszystko ogarnąć. Np. teraz mam pomysł na kilknaście notek, kiedy ja mam to wszystko napisać? :)