środa, lutego 25, 2009

W dzień, w dzień byłem + reset.

Łomatko, kiedy to ja byłem na treningu w dzień ? Bedzie z miesiąc temu. Dane mi było wczoraj polatać za dnia, ale ramy czasowe sztywne bo potem znowu owczy pęd. Więc postanowiłem nawiedzić swoje górki krosowe, ugmatwane w topniejącym ciężkim śniegu. A ślisko byłooooooo. To biegłem, jakoś tak szybko biegłem, znowu się za chłodno ubrałem, temperatura niby +6, ale nie przy ziemi, a ja przy ziemi biegam niestety w lesie, wiec tam chłodniej i jeszcze qrw... bez rękawiczek, to biegne... Pacze a tam tętno 165 !!!! ale nie chwilowe, średnie z 3 kilometrów!! Jak to dżizas że ja nie czuje, aaa to przez muzyczkę. Katuje nowe U2, więc szybka zmiana na spokojne klimaty celem opanowania pikawy. To se zapodałem ścieżkę z filmu który mnie ostatnio wzruszył poruszył i każdemu polecam jego obaczyć i muzy posłuchać. "Into the WILD" znaczy. To biegne. Las, śnieg, ślisko, zero wiatru, wyłączam granie, góra dół, oddech mi w tej ciszy przeszkadza, to wolniej i ptaki nagle i wiewiór, jak nic wiosna idzie i wtedy się wypierd.... To biegne, na pola lece, nad rzeczkę, od cywilizacji zdala, po głębokim, ciężkim śniegu, pustka i wtedy sobie zapodaje ten kawałek :

Słucham, biegnę i wtedy następuje reset.W tej chwili wiem że jestem na tym polu dla tej chwili. Po to trenuje się sporty wytrzymałościowe maści wszelakiej- "Czasem wydaje mi się, że najbardziej wolnym jestem podczas tych kilku godzin biegu" (S.Sillitoe, "Samotność długodystansowca")To własnie dla tego uczucia jesteśmy w stanie poświęcać się w złej pogodzie, mrozie, chorobie, pracy, nauce, rodzinie itd.. Niewiele takich resetów w czasie treningów następuje, ale dobrze walą w łeb. Czego i wam serdecznie życzę.

"Into the wild" - oczywiście zidiociale tłumaczony na nasze jako "wszystko za życie" jest oparty na faktach, bohater to Chris McCandless który zostawił cywilizację i wedrowało docelowo na Alaskę spotykając po drodze cikawe charaktery. Jest to film głównie o relacjach międzyludzkich i pięknie przyrody - off cors docelowo Alaski. No mnie on wzrusza, już sama muza także. Kuerti na swoim blogu ma coś o tym naskrobać, więc pewno teraz przyspieszy skoro poruszyłem gałązki. Oby nam się jako tako ;)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Heh, filmu nie widziałem, ale książka jest niezła - polecam ;-)

Janek

Anonimowy pisze...

Oj, Kuerti się zbiera i zebrać nie może, a jak się zbierze to pewnie wyjdzie zbyt emocjonalnie bo ten film miażdzy po prostu...

No i ta muzyka.. Hard Sun... Idealna do samochodu popołudniami w gorące lato, pusta droga, szum wiatru.. szkoda, ze nie mam autka z rozsuwanym dachem i nie mieszkam w USA ;)

A ten feeling, o którym piszesz. Może i dobrze, że nie za często się nam przytrafia? Ostatnio miałem coś takiego, pusty las, śnieżek prószy, gdzieś przebiega sarenka a ja biegnę, nagle przestałem biec a zacząłem po prostu płynąć, niesamowita lekkość i radość z tego co robię.

Faktycznie dla takich chwil warto się nieco pomęczyć..